14 lutego to od jakiegoś już czasu dzień, który przez jednych jest propagowany i uważany za ogólnonarodowe święto, przez innych (tych jakby mniej) jest piętnowany, jako twór sztuczny, obcy kulturowo, będący swoistą V kolumną handlowców i marketingowców, zmuszających nas do wydawania pieniędzy (nasze kieszenie prawdopodobnie po świętach bożonarodzeniowych złapały już pierwszy oddech:).
Na facebooku trafiłem na stronę tworzoną przez przeciwników święta, która w swojej nazwie (14 lutego - Dzień Walniętego) wykorzystuje w grze słów podobieństwo leksemów: Walenty i Walnięty, zachowując foniczne i graficzne podobieństwo do frazy dzień św. Walentego, deprecjonuje znaczenie święta.
Sam Walenty (martyrologia chrześcijańska zna kilku!) natomiast był biskupem, który starał się nieść pocieszenie skazanym na śmierć, sam też został skazany – 14 lutego 269 roku. Istnieje również romantyczna wersja o niejakim Walentyniuszu, chrześcijaninie, który popadł w mezalians z córką bogacza. Siła uczucia była tak silna, że zakochana dziewczyna odzyskała wzrok. Walentyniusza jednak stracono, więcej o tej historii można przeczytać tutaj Prawdopodobnie geneza święta sięga jeszcze czasów przedchrześcijańskich.
Co ciekawe, dawniej Walenty był patronem chorych na epilepsje, nerwice i zaburzenia umysłowe. Miłość więc – słusznie lub nie – uznano także za objaw choroby i z czasem Walenty stał się patronem zakochanych, bo przecież miłość to ważna sprawa, o czym przypominał nam Mickiewicz w XII księdze Pana Tadeusza. Hmm, ciekawe, czy szanowny wieszcz pisał tę część 14 lutego:).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz